niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 4

Nowy dom...


               Wysiadłam w Helena, stolicy stanu Montana. Zabrałam swoje walizki i skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych, kiedy zadzwonił mój telefon. To był John. Po chwili wahania nacisnęłam zieloną słuchawkę.
               - Jesteś już w Montanie?
               - Tak, właśnie wychodzę z lotniska. Gdzie jesteś?- przystanęłam na środku holu
               - To świetnie. Na zewnątrz. Stoję w brązowej, skórzanej kurtce. - John nie krył się z zadowoleniem i szybko się rozłączył nie dając mi dojść do słowa.
               - Do zobaczenia- rzuciłam gorzko do telefonu.
               Spadaj!
               Schowałam telefon do kieszeni.
               Na zewnątrz  stało wielu ludzi i dopiero po chwili rozglądania się jak kretynka, dostrzegłam mężczyznę w skórzanej kurtce. Podeszłam do niego niepewnie. Kiedy kaszlnięciem dałam o sobie znać, facet odwrócił się w moją stronę.
               -Angel?- zapytał obcy z nutą niepewności w głosie.
               - Tak. Ty jesteś John?- rzuciłam niedbale, otaksowując jego twarz; szukając jakiegokolwiek podobieństwa. Miałam głębokie nadzieje, że niczego nie znajdę, ale jak niemal zawsze się myliłam. Kształt nosa i kolor oczu odziedziczyłam po nim...
               - Zgadza się. Miło mi cię poznać- wyciągnął do mnie rękę. Widać liczył na to, że rzucę mu się w ramiona, albo dam dotknąć. Dobre sobie!
               Zignorowałam go.
               Mężczyzna cofnął rękę, nieco zdziwiony moją nieuprzejmością.
               -Wziąć twoje bagaże?- Nareszcie przerwał to krępujące milczenie.
               - Gdzie samochód?- zrewanżowałam się równie bezsensownym pytaniem.
               - Chodź. - Westchnął najwyraźniej zrezygnowany i pokierował mnie na parking przy lotnisku. 
               Zatrzymaliśmy się przed Nissanem Navara. Bez namysłu zajęłam miejsce pasażera, czekają aż John wreszcie wepchnie moje walizki na tylne siedzenie auta.
               Kiedy wsiadł od razu odpalił silnik i wycofał. Nie odzywałam się. Chyba nie miałam ku temu powodów.


               Podróż była albo bardzo długa, albo tylko mnie się taką wydawała. Kiedy minęliśmy tabliczkę z nazwą Hamilton, John rzucił bezprecedensowe "Za chwilę będziemy na miejscu".
               Zatrzymaliśmy się po następnych dziesięciu minutach. Wysiadłam, spoglądając na drewniany dom wybudowany pomiędzy zalesionymi dolinami. Daleko za nim rysowały się wysokie wzgórza.
               -Witaj w posiadłości Stevensonów.- głos Johna zdawał mi się ociekać dumą. - Idziesz?
               - Ta... - bąknęłam nie zaszczycając go choćby krótkim spojrzeniem. Otworzyłam tylne drzwi navary, by wyjąć swoje walizki.
               - Potem ci je przyniosę. - powiedział mój domniemany ojciec, kładąc mi rękę na ramieniu - Chodź. Przywitasz się z moją rodziną.
               - Ty masz rodzinę?- Byłam zdziwiona i nie mogłam odpuścić tego pytania. Dopiero potem uświadomiłam sobie jak dziwnie to zabrzmiało - Przepraszam.
               - Nic się nie stało. Po prostu nie wiedziałaś. To oczywiste- zachowywał powagę, lecz jego rozbawienie moją wypowiedzią zdradzał delikatny uśmiech, igrający między kącikami ust. - Mam żonę i dwójkę dzieci. Zaraz ich poznasz.
               Przeszliśmy mały kawałek w stronę domu. Kiedy stanęłam przed drzwiami, cała moja odwaga, nagle się ulotniła. Cofnęłam się nerwowo o krok, spoglądając na Johna.
               On nie miał problemu, od razu mnie wyminął i wpakował się do środka. Nieśmiało podążyłam za nim, przekraczając następny próg, w następnym kiepskim rozdziale życia.
               - Poczekaj tu chwilę. - Rzucił John, wystawiając mi rękę, jakbym była psem, lub dzieckiem chcącym przejść przez pasy. Też coś.
               - Dobra - rzuciłam nerwowo posłusznie zatrzymując się w holu. Mój ojciec zniknął za najbliższymi drzwiami, pozostawiając mnie samą na te parę chwil, w których mogłam spokojnie przyjrzeć się wnętrzu.
               Oprócz garderoby całej rodziny, powywieszanej na haczykach wmontowanych w ścianę, wisiał na niej obraz przedstawiający zachodzące słonce w górach. Obok niego przymocowano jeszcze kilka zdjęć. Nachyliłam się nieco, by przyjrzeć im się lepiej, ale do holu powrócił John w towarzystwie trzech osób.
               Ładna kobieta o miodowych lokach i spojrzeniu jelonka Bambi stanęła obok mojego ojca. Była wysoka i nie miała problemów z nadwagą. Trochę jak stereotypowa matka z amerykańskich telenoweli.
               Przed nią stanęło rodzeństwo; chłopiec o bujnej czuprynie w kolorze włosów matki i drobna, mała dziewczynka w brązowych włosach z promiennym uśmiechem na twarzy. Na upartego, można by ją przyrównać do mnie z młodzieńczych lat.
               - Cześć Angel. Miło mi cię poznać. Jestem Caroline - kobieta wyciągnęła do mnie rękę, a ja niepewnie ją uścisnęłam. Praktycznie nigdy, nie podaję ręki obcym mi ludziom.
               Wiem to dziwne, ale już tak mam.
               Caroline roztaczała wokół siebie przyjemną aurę, która wspomogła mnie w decyzji: podać rękę, czy też nie.
               - Cześć! - wyrwał się chłopiec stojący centralnie przede mną - Jestem Nick! A to moja siostra Kate... -uśmiechnął się do mnie, podczas gdy mała dziewczynka zmrużyła dziko niebieskie oczka.
               - Sama umiem się przedstawić Nick! - syknęła do brata, rumieniąc się kiedy na nią spojrzałam.
               - No dobrze dzieciaki! -Caroline spojrzała troskliwie na rodzeństwo - Śmigajcie umyć ręce, zaraz siadamy do obiadu. - Posyłając mi jeszcze jeden uśmiech znikła za kuchennym rogiem.
               - Pokażę ci twoją sypialnię - odezwał się John, kiedy zostaliśmy tak jakby sami.
               Kiwnęłam głową idąc za mężczyzną na pierwsze piętro.
               Stanęłam przed drzwiami, które wskazał mi John. Wzięłam głęboki oddech i naciskając klamkę, weszłam do środka.
               Pomalowany na fioletowo pokój, średniej wielkości, wyposażony w dębowe meble dziwnie dopasowane do koloru ścian.
               - Podoba ci się?- zapytał ojciec - Caroline pomagała mi go urządzić. Jest dekoratorką wnętrz. Jeśli ci się nie podoba to możemy go przemalować...
               -Nie. Jest świetny - uśmiechnęłam się szczerze chyba po raz pierwszy odkąd tu przyjechałam.
               - To dobrze. Tu masz łazienkę. - wskazał zamknięte białe drzwi wpasowane w jedną ze ścian. - Za chwilę przyniosę twoje bagaże. - I wyszedł delikatnie zamykając za sobą drzwi
               Przez chwilę jeszcze stałam, rozglądając się i próbując ogarnąć to wszystko. Usiadłam wreszcie na dwuosobowym łóżku, ciężko przy tym wzdychając.
               Jakoś nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu. Wstałam i z ciekawości zaglądnęłam do łazienki.
               Cała niebieska. Carolina ma gust, ale chyba za dobrze nie umie dobierać kolorów. Te barwy mogą doprowadzić do oczopląsu!
               Kiedy John przywlekł na górę moje walizki, rozpakowałam ich część, by móc wziąć prysznic.
               Siedziałam pod nim chyba z  piętnaście minut, zastanawiając się i analizując wszystkie wydarzenia tych kilku paskudnych dni.
               Wyszłam z łazienki, przecierając włosy ręcznikiem, kiedy w drzwiach pojawili się Nick i Kate.
               - Obiad! - Krzyknęli razem z rozbrajającymi uśmiechami.
               - Zaraz zejdę - Nawet ja musiałam się na ten słodki widok uśmiechnąć. Zachowywali się jak stu procentowe bliźniaki.
               Znikli za drzwiami zostawiając mnie znów samą.
               Zeszłam na dół, dopiero po wysuszeniu włosów i zrobieniu lekkiego makijażu.
               Podążałam korytarzem, starając się wsłuchać w rozmowy prowadzone na dole. Wszyscy się śmiali.
               Weszłam do jadalni. Caroline nakładała Nickowi ziemniaczki, a John prowadził żywą rozmowę z Kate.
               - Nareszcie. Nick zaraz sam wsunie cały garnek! - John uśmiechnął się i wskazał na wolne miejsce obok Caroline.- Siadaj
               Usiadłam we wskazanym miejscu. Nałożyłam sobie puree z ziemniaków i trochę sałatki warzywnej.   Naprzeciwko mnie wisiał obraz, przedstawiający martwą naturę. Podobał mi się...I chyba wiedziałam czyjego jest pędzla.
               - Kto go namalował? - zapytałam wskazując pejzaż i uważnie przyglądając się ojcu.
               Przerwał rozmowę z małą Kate, a na jego twarzy pojawiło się napięcie
               - Twoja mama.
               Tak też myślałam.
               - Rozumiem - W mojej głowie rozpętała się wojna  -Pamiętasz ją?
               - Tak. Była...niesamowita. - Tylko tyle?
               To chyba jakiś żart. On przecież wcale jej nie znał.
               - Dlaczego nas zatem opuściłeś, skoro była taka niesamowita? - Spojrzałam na niego wyczekująco
               - To nie czas i miejsce na poruszanie takich tematów, Angel.- John chyba lekko się zirytował. Usta zacisnął w wąska kreskę.
               - Nigdy nie zadzwoniłeś, ani nie przyjechałeś, aby dowiedzieć się jak sobie radzimy. Nic. Nigdy się nami nie zainteresowałeś. Nie wiedziałeś, że mama ledwo wiązała koniec z końcem, że przez ciebie płakała każdego wieczoru... - Mój gniew też rósł...Karmiłam go wszystkim tym, co tak we mnie narastało. - To wszystko twoja wina! - To było apogeum. Kiedy krzyknęłam, rzucając sztućcami.
               Kate i Nick spojrzeli na mnie jak szczeniaki, które ktoś klapną w tyłek.
               - Angel - zagrzmiał John.
               Patrzyłam na niego z nienawiścią, odwdzięczając się za gniew, jaki dostrzegałam w jego oczach. Odsunęłam krzesło i już bez słowa wyszłam z jadalni.
               Nie wiem co skłoniło mnie do tego, bym wyszła z tego domu.
               Wiem, że biegłam wprost przed siebie, a łzy utrudniały mi widoczność.
               Zatrzymał mnie dopiero bolesny upadek, spowodowany odbiciem się od czyjejś piersi.
               - Szlag! - warknęłam.

______________________________________
Jak dawno mnie nie było.
Ok. Rozdział 4, proszę o szczere komenty :D

2 komentarze:

  1. Trafiłam na Twojego bloga z jakiegoś spisu opowiadań i muszę przyznać, że mnie zaintrygował. Masz bogate słownictwo, ale rozdziały są troszkę krótkie (albo mnie się tak wydaje, ponieważ w mgnieniu oka przeczytałam te cztery wpisy :D). Angel jest świetnie wykreowaną postacią, w sumie to widzę w niej podobieństwo do siebie.
    Ale poza tym: JAK MOGŁAŚ ZAKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE? PISZ MI SZYBKO ROZDZIAŁ, BO PRZYRZEKAM- NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE!
    Tak więc czekam (z niecierpliwością!) :)
    Pozdrawiam, Thais.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak można przerwać w takim momencie?! Czekam na dalszą cześć!

    OdpowiedzUsuń

Mile widziane szczere i KULTURALNE opinie na temat...