piątek, 11 października 2013

Rozdział 1

Walący się świat...


                Siedziałam w poczekalni ze spuszczoną głową, przejeżdżając palcem po ekranie smartphone'a. Szukałam piosenki, która uspokoiłaby moje skołatane nerwy. Ręka mi zadrżała kiedy wybrałam jedną ze smutniejszych piosenek. Moja babcia właśnie tłumaczyła się policjantom, bo jakieś dwie godziny temu pobiłam chłopaka, który nazwał mnie dziwką. 
                Miałam mu za to podziękować? 
                Słuchając muzyki, wszystkie wydarzenia z ostatnich dni przewijały się w mojej głowie.
                W zeszły poniedziałek moja mama umarła. Tak, to wtedy pękło mi serce. Miałam tylko ją. Jedyną osobę, którą prawdziwie kochałam.
                Bóg jest niesprawiedliwy. Dlaczego to właśnie moja mama musiała mieć raka? 
                A żeby nie było, że moje życie jest zbyt nudne, następnego dnia osoba, którą uważałam za przyjaciółkę, okazała się zdradliwą szmatą... Podobnie z resztą jak chłopak zarzekający się, że mnie kocha. Oboje okazali się najmniej uczciwi wobec mnie. Zastanawiające, że to zwykle bliskie osoby ranią nas najbardziej...
                Dowiedziałam się przypadkiem. Weszłam do łazienki i zauważyłam jak się obściskują. Przez chwilę milczałam. Dopiero potem zwróciłam na siebie ich uwagę. Odskoczyli od siebie. Starali mi się to wytłumaczyć. Bredzili o zwykłym przyjacielskim uścisku. Nie słuchałam ich. Wybiegłam z łazienki, a oczy nabiegły mi łzami. To pamiętam aż nazbyt dobrze... W kolejne dni nie wychodziłam z domu. To wszystko przerastało moje siły. 
                Czemu jeszcze nie popełniłam samobójstwa?


                Drogę powrotną do miasteczka pokonałyśmy z babcią w milczeniu. Oprócz neutralnego "Pora wracać'', nie odezwała się do mnie słowem. Żadnego wykładu, oskarżeń, moralizatorskich mów... Nic.  Mijałyśmy kolejno domy w Consett, a ja patrząc na kolorowe domy starałam się znieść to ciężkie milczenie. 
                Kiedy wreszcie skręciłyśmy na Crosswades, a nasz dom wyłonił się z mgły, wysiadłam z jeepa trzaskając mocno drzwiami. Wymuszenie energicznym krokiem pokonałam drogę od samochodu do werandy. Otworzyłam drzwi kluczem przyczepionym do łańcuszka na szyi i weszłam do środka nie czekając na babcię.
                Zapach przeszłości...
                Babcia przecisnęła się obok mnie w korytarzu i zanim znikła za kuchennym łukiem rzuciła, że za pół godziny będzie kolacja.
                Pomaszerowałam do swojego pokoju. Wewnątrz wsiadłam na łóżku bez namysłu spoglądając na pejzaże powywieszane na ścianach. Nieprawdopodobne, że moja mama była ich autorką. Tak bardzo mi jej brakowało.


                Kolacja przebiegała w dość napiętej atmosferze. Przynajmniej babcia nie wszczęła awantury, a to trzeba przypisać jej na plus.

                Położyłam się spać spoglądając na zdjęcie moje i mamy. Uwieczniona wizyta w Zoo, gdy miałam 5 lat.
                Tęsknie... Tak cholernie tęsknię...

***

                Rano obudziły mnie słoneczne promienie, które próbowały przedostać się przez ciężkie żaluzje przysłaniające okno. Zapowiadał się pogodny dzień. 
                Już wczoraj zdecydowałam się pójść do szkoły, by pokazać innym, że pomimo trudnych chwil, wciąż jestem silna.
                Zjadłam grzecznie śniadanie i zgarnęłam kluczyki do wozu babci, nie pytając jej o zgodę. Zdawało mi się, że nie muszę.

                Pierwsze trzy lekcje ciągnęły się niemiłosiernie, a  wszyscy spoglądali na mnie, albo z politowaniem, albo cicho przy tym chichocząc. Na lunch wybrałam się jak najdalej od stołówki. Nie mogłam znieść obecności Marie-Ann i mojego byłego już chłopaka,  Shane'a. Usiadłam sama skubiąc w miarę jadalną sałatkę. Zastanawiałam się co dalej.
                Po chwili przysiadł się do mnie Nick, chłopak znany z handlu narkotykami ręcznej roboty.
                Brunet nonszalancko rozsiadł się na krześle.
                - Cześć, mała. Trzymasz się, czy potrzebujesz wspomagaczy? - Starał się uśmiechnąć, a jego przekrwione oczy chyba nawet  błysnęły. - Dziś mam tylko zwijacze* -odezwał się po chwili mojego milczenia.
                - Jednego - szepnęłam sięgając po sok pomarańczowy - Niedługo wykorkuje.
                - Jasne, dla ciebie zawsze coś mam. Funt, po starej znajomości...-  Uśmiechnął się szeroko, podsuwając mi towar w delikatny sposób.
                - Dzięki - mruknęłam niezbyt optymistycznie i podsunęłam mu kasę. Nick wstał od stolika, znacznie pogodniejszy niż w chwili, gdy do niego zasiadał. Odszedł.
                Patrzyłam na bibułkę owijającą dość sporą działkę trawki. Zastanawiałam się co ja właściwie chcę z tym zrobić. Dlaczego to kupiłam... I najważniejsze, gdzie mogłam to spalić?
                Szkoła odpadła już na starcie. Jakby mnie złapali to wezwaliby gliny i już nie wywinęłabym się od poprawczaka. Pozostawał dom. Babcia gdzieś się wybierze, jak w każdy poniedziałek. Zawsze chodzi na zakupy.
                Tak, tak będzie dobrze.


                Reszta lekcji na szczęście minęła dość szybko i nim się obejrzałam wychodziłam z tej przeklętej ,,placówki edukacyjnej''.

                Promienie słoneczne biły mnie w twarz ogrzewając ją, podczas szybkiego powrotu do domu.
                Weszłam do środka odkładając klucze na haczyk, gdzie miałam zwyczaj je odwieszać. Zawołałam babcie, sprawdzając czy jest w domu. Nic. Tego się spodziewałam. Wspięłam się po schodach na piętro. Wpadłam do byłego pokoju mojej mamy. Włączyłam stereo podkręcając głośność na maksa. Sięgnęłam do plecaka, wyjmując skręta od Nick'a.
                Chwilę mu się przyglądałam, zanim jeszcze sięgnęłam po zapalniczkę.
                Zaciągnęłam się słodkim dymem.
                Tak nagle poczułam się dobrze i bezproblemowo. Wszystko co złe znikło, ustępując miejsca głupkowatemu poczuciu zadowolenia.

                Po wypaleniu połowy, oczy zaczęły mnie piec. 
                Cholera, dawno nie paliłam
                Zaciągnęłam się jeszcze raz i na moje nieszczęście właśnie w tej chwili do pokoju wparowała babcia.
                Jej oczy rozszerzyły się, a policzki przybrały purpurowy odcień wściekłości.
                - Co to ma być? Co ty do diabła robisz? Skąd to masz?- falą pytań starała się zagłuszyć muzykę - Dawaj mi to - wyrwała skręta z mojej ręki i z obrzydzeniem spojrzała na jeszcze żarzący się koniec. - Przegięłaś moja panno. - Wpadła do łazienki i wrzuciła do kibla mojego funta.
                Nie potrafiłam skleić nawet jednego twórczego zdania we własnej obronie.
                - To już jest szczyt, Angel. - Przemówiła znów, wychodząc z łazienki. - Czy chcesz czy nie, jeszcze dziś skontaktuję się z twoim ojcem, a wierz mi na słowo nie mam na to ochoty...
                Po tych słowach babcia Marry żwawym krokiem wymaszerowała z pokoju zostawiając mnie samą z otępiałym od narkotyku umysłem...
                Kopnęłam krzesło z wściekłości.
                Jak mogłam być taka głupia?! 
                Pięknie Angel, cudownie!

     
_____________________________________
*zwijacze - skręty robione ręcznie przez Nicka.


_____________________________________________________
Rozdział krótki, więc potraktujcie go jako zapowiedź ciągu dalszego. :>
Bardzo proszę o komentarze z opiniami na jego temat :)

1 komentarz:

  1. Jej, widząc nagłówek od razu dodałam się do obserwowanych. Ot, taki impuls, nam nadzieję, że nie będę tego żałować. Konie+Emma+tekstura od Yass z TerribleCrash zrobiły odpowiednie wrażenie.
    Jeśli chodzi o tekst... Na początku akapity są za krótkie, niektóre z nich można ładnie połączyć (wiele osób mówi, że proza to nie wiersze, żeby ciągle od nowego wersu zaczynać). Brakuje kilku przecinków, "Jeepa" piszemy bez apostrofa (zasada jest dość prosta, poczytaj o tym), o zapisie dialogów również sobie poszukaj informacji.
    Jeśli chodzi o treść, to jest całkiem nieźle. Zaciekawiłaś mnie już na starcie, pierwsze wrażenie było pozytywne, więc zostaję i czytam dalej :)
    Pozdrawiam!

    [slowa-sercem-pisane]

    OdpowiedzUsuń

Mile widziane szczere i KULTURALNE opinie na temat...