niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 3

  Początek nowego życia...


               Nadszedł piątek. Babcia przez te kilka dni ostro wzięła się za siebie, by nadrobić tygodniową przerwę w ćwiczeniach. W tym czasie również załatwiała wszystkie ważne sprawunki, tyczące się mojego wyjazdu. Złożyła dokumenty do szkoły, mimo, że praktycznie rzecz biorąc od jakiegoś czasu nie byłam już tam mile widziana. 
               Obudziłam się o szóstej rano. Świetnie, że budzik nie zadzwonił o tej godzinie, na którą go nastawiłam. Złośliwość rzeczy martwych.
               Zwlokłam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Jeszcze z nieco przymglonym wzrokiem, wtarabaniłam się do kabiny prysznicowej, odkręcając kurek z zimną wodą. Wstrząs termiczny pobudził moje komórki i pozbawił mnie nieprzyjemnego uczucia niewyspania.
               Kiedy wyszłam z kabiny, dopiero wtedy zorientowałam się, że zapomniałam ubrań.
               Ja pierdole!
               Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z kabiny. Zignorowałam fakt, że kiedy sięgałam po ręcznik, zalałam nieco podłogę. To był błąd. Pośliznęłam się na kafelkach, jeszcze jakiś czas walcząc z grawitacją i za wszelką cenę starając się złapać równowagę. Niestety przegrałam tę nierówną walkę.
               Wściekła na swojego pecha, wymaszerowałam z łazienki, masując obolałe pośladki. Stanęłam przed drzwiami szafy i dopiero po dłuższej chwili wyciągnęłam z niej w miarę ładny zestaw ubrań.
               Kiedy pozbyłam się swojej nagości, spojrzałam na zegarek wybijający godzinę szóstą dziesięć.
               Wow rekord!
               Zaczęłam wyrzucać z szafy całe stosy ubrań i butów do otwartej walizki, leżącej na moim skotłowanym łóżku. Gdy skończyłam, torba wyglądała jakby zaraz zamek miał nie wytrzymać. Wróciłam się do łazienki, by ogarnąć powódź. Nie chciałam przed wyjazdem słuchać kolejnego narzekania babci.
               Złapałam wielką torbę, przewieszając ją sobie przez ramię i zbiegłam po schodach na parter. Przez pośpiech o mało nie zjechałam po nich i tak już posiniaczonym tyłkiem.
               Wpakowałam się do kuchni. Na stole już stygły tosty i słaba kawa. Przysiadłam na krześle, łapiąc w rękę jedną z letnich kromek. Starłam się szybko zjeść przygotowane dla mnie śniadanie, a babcia od czasu do czasu rzucała mi rozbawione spojrzenie.
               Kiedy najedzona wstałam od stołu, babcia zmierzyła mnie wzrokiem sprawdzając mój ubiór. Najwidoczniej nie zauważyła nic, co postawiło by mnie i ją w jeszcze gorszym świetle i tylko westchnęła.
               Wyszłyśmy z domu nie zamieniając z sobą słowa. 
               Na podjeździe włożyłam swoje walizki do bagażnika jeep'a i zajęłam miejsce pasażera. Babcia tym czasem spojrzała na nasz dom, zapewne zastanawiając się co będzie robić, gdy wróci.
               - Zapnij pasy. - Jej głos stał się szorstki, kiedy się do mnie odezwała.
               - Dobra, zapinam. Możesz mnie nie traktować jak dziecko? - Prychnęłam i wykonałam jej polecenie.
               Jechałyśmy szybko. Nigdy nie widziałam, żeby moja babcia Ann przekraczała dozwoloną prędkość. Zdecydowanie chciała się mnie pozbyć.
               Na lotnisku byłyśmy już o szóstej czterdzieści pięć. Za kilka minut miałam lot. Po odprawie, zostałam na chwilę zatrzymana, w celu sprawdzenia zgodności dokumentów, a potem poinstruowano mnie co dalej. 
               - Dobrze, niech pani idzie drugim korytarzem. Widzi pani - kiwnęłam głową, powstrzymując nieprzyjemny chichot. Zawsze bawiło mnie to jak ktoś mówił do mnie per Pani. I tylko dlatego, że jestem nieco wyższa od innych nastolatek.
               - Tak. Dobrze. Dziękuje pani bardzo.
               - Udanego lotu - Rzuciła za mną recepcjonistka obdarowując mnie uprzejmym uśmiechem.
               Stanęłam w kolejce do lotu, niemal czując jak moja babcia wpatrywała się we mnie z pewnej odległości. Nagle na jej wiecznie surowej twarzy pojawił się uśmiech. Zdziwiłam się, bo nigdy się  przy mnie nie uśmiechała.
               - Będę za tobą tęsknić Angel - Powiedziała nagle, podchodząc do mnie niepewnie i biorąc mnie w swoje nieco zwiotczałe ramiona. Teraz to stałam jak słup soli, bo to już było naprawdę dziwne.
               Zawsze niezadowolona ze mnie babcia Ann, pokazała, że jednak się przejmuje.
               - Ja za tobą też - No co jest?! Rozklejałam się powoli. Po moim policzku popłynęło kilka łez. - Będzie mi ciebie brakowało.
               W tej przełomowej dla nas obu chwili, jakiś palant z głośników zaczął meldować, że osoby, które lecą do Nowego Jorku mają wsiadać do samolotu.
               - To nic. Do widzenia Angel - Babcia otarła łzy i starała się jakoś pozbierać.
               - Do widzenia. - Skierowałam się w stronę holu prowadzącego na płytę lotniska. Odwróciłam się raz jeszcze. Posłałam babci Ann szczery uśmiech i przyjrzałam się, by wyryć w pamięci jej obraz.
               Weszłam na pokład samolotu. Swoje kroki skierowałam w stronę klasy ekonomicznej. Usiadłam przy oknie.
               Chwilę później podeszła do mnie stewardesa uprzejmie prosząc, bym zapięła pas. Życzyła mi udanego lotu znikając za drzwiami następnej kabiny.
 

               Lot przebiegał bez problemów. Siedziałam sama. Żadnych starszych osób, które chciałyby wszystko o tobie wiedzieć, czy zwyrodniałych dzieci, kopiących twój fotel, a w najgorszym przypadku ciebie. Spokój.
               Znużona drogą bez końca, oparłam się czołem o szybę samolotu i zasnęłam. Obudził mnie dopiero nachalny głos stewardesy o sztucznym jak jej cycki uśmiechu. 
               - Wszystko w porządku? Przepraszam, że panią budzę, ale bardzo głośno pani krzyczała. Wolałam upewnić się, że wszystko w porządku. - Zaskoczona rozejrzałam się dookoła. Wszyscy pasażerowie się na mnie patrzyli. Czułam się przez to skrępowana. Trochę jak dzikie zwierzę, zamknięte w klatce.
               Dziwne, nie pamiętałam co mi się śniło.
               - Tak. Dziękuję i przepraszam.- uśmiechnęłam się do kobiety.
               Stewardesa wyprostowała się i po chwili udała się na mini obchód wszystkich foteli.
 
               Na płycie nowojorskiego lotniska, stanęłam równo o pierwszej w południe. Teraz musiałam jedynie poczekać na przesiadkę do Montany, który odbędzie się dopiero za godzinę. Jeśli wierzyć terminarzom.
               Zabrałam swoją torbę z luku bagażowego i skierowałam się do poczekalni. Usiadłam na skórzanym fotelu, widząc dookoła siebie ludzi w różnym wieku i różnej narodowości, czekających tak jak ja, na swój lot. Obok mnie leżała gazeta. Zabrałam ją i z nudów zaczęłam czytać.
               - Ciekawa lektura? - opuściłam gazetę na kolana, by spojrzeć na osobę, która przerwała mi czytanie. Był nią wysoki, dobrze zbudowany chłopak o ciemnych włosach.- Mogę usiąść? - podniósł brwi, uśmiechając się do mnie promiennie.
               - Jasne, a jak chcesz to sam sprawdź czy ciekawa... - zamknęłam i złożyłam gazetę, podając mu ją. 
               - Gdzie lecisz? - zapytał biorąc ode mnie gazetę.
               - Do Montany.
               - Ja do Portland - spojrzała na mnie - To co pogadamy o gazetce?
               Rozmawialiśmy długo, a skończyło się na tym, że wymieniliśmy się z Jasonem Twitter'ami. Pożegnałam się z chłopakiem, kiedy zawołano pasażerów mojego lotu. 
               Wsiadłam do samolotu lecącego do Montany i ku mojemu nowemu życiu.

3 komentarze:

  1. Jako ze jestem miłośniczką koni czekam caly czas na rozdzialy choc to poczatek jest fajne

    OdpowiedzUsuń
  2. Z opóźnieniem, ale przeczytane ; )
    Jestem ciekawa dalszego ciągu. No i oczywiście tego, jaki okaże się ojciec Angel.
    Płynnie i nieźle napisane, przyjemnie się czyta - to tak przy okazji szczerych opinii. Więcej napiszę kiedy więcej przeczytam, bo rozdział troszkę krótki, ale to w sumie wszystko, co mam do zarzucenia. :)
    Będę zaglądać.
    Pozdrawiam,

    Nightingale
    deficients.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie sie zapowiada :) nie moge sie doczekac nastepnego rozdzialu. Puki co musze przyznac, ze blog jest swietny : D . Zaneta

    OdpowiedzUsuń

Mile widziane szczere i KULTURALNE opinie na temat...