piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 2

Z kłopotów w kłopoty...


                Rano obudziły mnie głośne okrzyki dochodzące z kuchni. Wyszłam z pokoju i ostrożnie zeszłam po schodach, aby sprawdzić co się stało.
               Skierowałam się na korytarz skręcając w prawo, tak jak idzie się do małej przestrzeni gastronomicznej w tym domu. Oparłam się o stary kredens, zaczynając wsłuchiwać się w lament babci Ann:
               -Posłuchaj mnie John. Czy to ci się podoba, czy nie, masz ją stąd zabrać. Ja już dłużej nie chce jej utrzymywać! - Chwila przerwy. - Nie wiesz co zrobić? Załatw jej bilet na samolot, jeśli sam nie możesz przylecieć!- głos mojej babci był podniesiony ale stanowczy. Każde jej słowo przeszywało mnie na wskroś.    Od razu domyśliłam się, z kim i o czym właśnie rozmawia.
               Z moim domniemanym ojcem o przeprowadzce - a raczej pozbyciu się mnie. Myślałam, że to nie na serio, że to z wściekłości jaka ja wtedy ogarnęła. Jednak pozory mylą. A niech to szlag!
               Po cichu wróciłam do pokoju, zgarnęłam kosmetyczkę i świeże ubranie, po czym zamknęłam się w łazience. Wzięłam długi, ciepły prysznic; właśnie tego potrzebowałam, by przywrócić sobie jasność myślenia.
               Ubrałam się  do szkoły i zeszłam na dół. Babci już nie było. Zostawiła mi za to kartkę. Musiała coś załatwić, a ja miałam pamiętać, by po wyjściu do szkoły zamknąć dom.
               Nawet nie miałam okazji zamienić z nią słowa.


               Lekcje w szkole mijały bardzo wolno. Miałam wrażenie jakby ktoś specjalnie przedłużył ich czas. Kiedy nadszedł wf - lekcja, której najbardziej nienawidziłam, bo za co? Za nauczyciela na pewno nie!
               Wydawało mi się, że pani Smith specjalnie się na mnie uwzięła. Za jej pierwszą lekcję, na którą przyszłam długo po dzwonku. Aż do dziś czuję na sobie piętno tamtego spóźnienia...
               Grupa dziewczyn, w tym oczywiście i ja, weszła na salę gimnastyczną. Oślepiło nas światło, które przedostawało się przez duże okna w ścianach hali.
               - No dobra dziewczyny. Dziś pogramy w nogę. Jenkins i Morgan wybieracie drużyny - Trenerka usadziła, zbyt zgrabną jak na mój gust, pupę na ławce z boku sali i zaczęła powoli wypełniać dane w dzienniku.
               Jedną z kapitanów drużyny była  Marie-Ann. ,,Panna fałszywa ździra'', jeśli chodzi o moje zdanie na jej temat. Wybierała sobie drużynę, od czasu do czasu rzucając mi jadowite spojrzenie. Ciekawe, że dopiero teraz zauważyłam ten śliski odbłysk w jej tęczówkach. Wzdrygnęłam się.
               Ona po prostu prosiła się o nowego siniaka...
               Trafiłam do drużyny Jenkins. Mecz rozegrał się na dobre, już po gwizdku startowym. Często podawałam piłkę, ponieważ nie jestem dobra w ataku. Wolałam grać na obronie, albo po prostu patrzeć jak piłka turla się po deskach jak najdalej ode mnie.
               Kiedy remisowałyśmy trzynaście do trzynastu, weszłam na boisko po krótkiej przerwie. W pewnym momencie miałam okazję strzelić bramkę, lecz zostałam sfaulowana przez Marie-Ann. Zamiast przeprosić, jak przystało w zasadach fair play, ona tylko popatrzyła na mnie kpiąco i zarzuciła swoimi przeklętymi kłakami.
               Podniosłam się z parkietu klnąc cicho pod nosem. Zdenerwowałam się, przez co gra skupiła całą moją dotychczasową uwagę.
               Piłkę przejęła drużyna Morgan. Kapitan drużyny zmierzała właśnie do naszej bramki. Próbowała mnie wykiwać, ale przejrzałam ją  i nie dałam się zwieść. Popchnęła mnie. Przed bliższym poznaniem podłogi, machnęłam nogą podcinając Marie-Ann. Dziewczyna wstała szybko i otrzepała spodenki, jakby były co najmniej w kurzu. Uśmiechała się fałszywie.
               - Może pomóc nieudolnej Angel...Potrzebujesz pomocy, prawda?- Zapytała tonem przepełnionym przekłamaną troską. -No co? Nic ci się nie udaje. Chłopak cię zdradził. Nasza "przyjaźń" - wykonała w powietrzu cudzysłów - okazała się mylna. Teraz robisz z siebie pośmiewisko- zaśmiała się a jej włosy podskoczyły wesoło.
               W tej chwili nie wytrzymałam. Rzuciłam się na Marie-Ann i obie wylądowałyśmy z hukiem na podłodze sali gimnastycznej. Raz jedna raz druga dostawała w twarz.
               Widząc tę walkę, trenerka od razu zainterweniowała. Próbowała nas rozdzielić z pomocą innej uczennicy.    Kiedy w końcu nas od siebie odseparowano, nawet nauczycielka nie uniknęła paru zadrapań.
               - Macie natychmiast iść do dyrektorki! Natychmiast!- zmęczona i czerwona ze złości nauczycielka, wrzasnęła na naszą dwójkę, gestykulując przy tym zawzięcie.
               W drodze do gabinetu pani dyrektor, od czasu do czasu jedna spoglądała na drugą. Zastanawiałam się, co właśnie się stało?
               Kiedy zjawiłyśmy się w gabinecie pani Random, kobieta tylko westchneła odkładając słuchawkę telefonu stacjonarnego. Już wiedziała wszystko. Z naszych twarzy w sumie też można było się wielu rzeczy domyślić.
               - Co ja mam z wami zrobić?- odezwała się po chwili wpatrzona w ekran monitora komputerowego.- Chyba uwagi do rodziców to za mało. Przecież byłyście bardzo dobrymi uczennicami, które nie sprawiały żadnych problemów - popatrzyła na nas, przepełniona troską, której od dłuższego czasu nie mogę znieść. - A więc, która zaczęła?- Kobieta wyprostowała się na krześle i z kamienna miną wypatrywała czegoś w naszych twarzach.
               Jak szybko zmieniają się ludzkie uczucia...
               - To ona zaczęła - Wyparowała od razu Marie-Ann, wskazując na mnie palcem. Sama zaś przybrała minę niewiniątka.
               - To Morgan pierwsza mnie uderzyła! -odparowałam zaciskając zęby, by powstrzymać się przed zrobieniem kolejnej głupoty, która właśnie mi przyszła do głowy.
               - No dobra. Któraś jest winna. Nie będę dociekać która. Panno Morgan zostanie pani ukarana miesięcznym aresztem i do tego wypracowaniem na osiem kartek formatu A4. Temat to poprawnym zachowaniu uczniów podczas zajęć lekcyjnych. A pani, panno Stevenson...- westchnęła - z panią muszę porozmawiać.
               - Dziękuję pani bardzo. - Marie-Ann uśmiechnęła się szeroko, spojrzeniem przepraszając za złe zachowanie- Naprawdę...
               - Tylko, żebym już pani tu nigdy nie spotkała - dyrektorka obdarzyła moją byłą przyjaciółkę surowym spojrzeniem, kiedy ta  wyszła za drzwi gabinetu.
               Kiedy drzwi się zamknęły znów spojrzała na mnie.
               - Co ja mam z Tobą zrobić Angel? - Spytała z dezaprobatą.
               Nasza rozmowa była bardzo długa. Skończyło się na tym, że mimo najlepszych chęci pani dyrektor, zostałam wydalona ze szkoły. Jak stwierdziła: Nie ma co liczyć na moją poprawę.
 

               Wróciłam do domu. Usiadłam w salonie na wygodnej kanapie i przeglądałam kanały w telewizji, nawet nie myląc jak zareaguje babcia, kiedy dowie się o wydaleniu.
               Oglądając film naukowy na kanale BBC, zasnęłam. Obudził mnie dopiero dźwięk otwieranego zamka.
               Do domu weszła babcia Ann. Miała surowy wyraz twarzy. Zapewne dowiedziała się o moim incydencie w szkole. Weszła do salonu, wyłączyła telewizor i zmierzyła mnie wzrokiem zabójcy.
               - Dobre zakończenie nauki w tej szkole. Nie ma co!- Na więcej się nie siliła. Zniknęła w kuchni wraz z torbami zakupów.
 

               Wieczorem zadzwonił telefon. Z racji tego, że byłam najbliżej niego, odebrałam. Po drugiej stronie usłyszałam męski głos. Przyjemnie niski.
               - Halo. Ann?
               - Nie. Angel Stevenson. Kto mówi?- odpowiedziałam automatycznie.
               - Tu John. Twój ehm...ojciec - Zatkało mnie. Nic nie mogłam z siebie wykrztusić. Dosłyszałam się w jego słowach obcego akcentu. Głos mojego ojca. Tatusia, którego nie znałam
               - Angel...Twój bilet lotniczy jest gotowy, mogłabyś przekazać babci, że...
               - Co? - Przerwałam mu. Nadal nie mogłam dojść do siebie. - Kiedy?- Oprzytomniałam po chwili.
               - W piątek o 6:45 z lotniska Heathrow w Londynie. To do zobaczenia.
               - Ta, do zobaczenia - Odłożyłam słuchawkę, kręcąc głową z niedowierzaniem. Poszłam do swojego pokoju.     
               Rozmawiałam z moim ojcem. Nie mogę w to uwierzyć. Co teraz będzie?

________________________
No to rozdział drugi :)
Zapraszam do czytania.
Dziś bez gifu, bo nie znalazłam odpowiedniego do sytuacji.
Komentujcie!

4 komentarze:

  1. Tak więc,
    właśnie przeczytałam dotychczasowe rozdziały i jestem naprawdę pozytywnie nastawiona co do dalszego ciągu. Być może swój udział w tym ma również moja miłość do koni, ale rezultat jest jeden - będę wracać i śledzić losy bohaterów : )
    Nightingale
    PS, zapraszam do mnie na nowiuśkiego bloga: deficients.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, właśnie zostałam Twoją czytelniczką ;)
    Póki co bardzo mi się podoba, piszesz ciekawie i na prawdę zainteresowało mnie to opowiadanie. Tym bardziej, że pojawi się koń, a koniarą jestem już parę ładnych lat. Życzę mnóstwa weny i obiecuję zaglądać. :)
    Pozdrawiam, Rav

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam obecnie złamaną nogę i strasznie mi się nudzi, więc siedzę w internecie i przeglądam sobie blogi i nagle BUM!! ujrzałam twojego bloga.
    Przyznam szczerze że tylko niektóre blogi wciągają mnie jak twój, iż jestem ''krytykiem''.
    Jestem twoja wierną czytelniczką i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi się podoba :)
    Zapraszam do mnie :* http://jednolife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Mile widziane szczere i KULTURALNE opinie na temat...